Miasto chaosu

Hałas, upał, ruch. Ludzie, tłok, samochody i rowery, budynki stawiane według widzimisię dzielonego przez możliwości finansowe. O indyjskim mieście Chennai, mieście chaosu, opowiedział nam Antoni Styrczula, trener, coach, były doradca Prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego.

Collegium Mazovia: Na Pańskim blogu w jednym z postów poświęconych Pana wyprawie do Chennai w Indiach czytamy: Chennai (…)  miasto, które – jak całe Indie – można znienawidzić lub pokochać. Dziś stwierdzam, że nie wybrałem żadnej z tych opcji. Tkwię gdzieś w zawieszeniu pomiędzy „kocham” i „nienawidzę”.  Jakie jedno słowo najlepiej opisuje Pańskie wrażenia z Chennai?

Antoni Styrczula: Chaos.

Pisze Pan m.in., że dla Europejczyka Chennai jest koszmarem.

Tak, bo takim jest w istocie. Chennai to kilkanaście dawnych wsi połączonych czterema arteriami i czwarta, pod względem ludności, aglomeracja w Indiach.

IMG_0584fot. Jolanta Styrczula

Chennai rozrastał się w niekontrolowany sposób. Trzeba też wiedzieć, że każdego dnia – ze wsi – przyjeżdża tam kilka tysięcy nowych mieszkańców, którzy głównie koczują w slumsach, bo nie stać ich ani na wynajęcie, ani na kupno mieszkania. Stopa kwadratowa nowego locum w Chennai kosztuje od 100 do 200 USD. Dla wielu tych ludzi to pułap nie do osiągnięcia.

Dodatkowy problem w zagospodarowaniu przestrzennym sprawiają kanały, którymi Chennai jest poprzecinany. Dziś są to wielkie kanały ściekowe, które jednak przyjmują – w czasie monsunów – setki tysięcy metrów sześciennych wody i odprowadzają ją do Zatoki Bengalskiej. Coraz częściej deweloperzy je zasypują, szukając nowych terenów pod budowę. To powoduje, że w czasie tropikalnych deszczy miasto tonie. Tak było w grudniu ubiegłego roku, kiedy po godzinnej ulewie na ulicach był prawie metr wody, co kompletnie sparaliżowało życie w mieście. Do tego dochodzi niesprawna i przestarzała – bo jeszcze zbudowana przez Brytyjczyków – sieć kanalizacyjna i wzrastająca liczba samochodów, motocykli i innych pojazdów mechanicznych.

Kto wyraża zgodę na takie działania? Przecież to może być bardzo niebezpieczne…

Najczęściej odpowiednie departamenty we władzach miejskich. Może i jest niebezpieczne, ale za pieniądze można wiele załatwić. Dużym problemem w Indiach jest korupcja na wszystkich szczeblach administracji i w wielu dziedzinach życia. To głównie z jej powodu Indyjska Partia Kongresowa przegrała ostatnie wybory parlamentarne. Narendra Modi, nowy premier z Indyjskiej Partii Ludowej (BJP), zamierza ją ukrócić.

Jeden z opisów Chennai na blogu brzmi tak: Jeśli Europejczyk chce przejść przez ulicę musi zapomnieć o wszelkich przyzwyczajeniach, że „czerwone” to stój, a „zielone” – idź. Jak zatem w miarę bezpiecznie przejść?

W miastach raczej jest bezpiecznie, bo samochody jeżdżą bardzo wolno. W wielu miejscach obowiązują ograniczenia prędkości do 30 km/h. No i prawie permanentny korek komunikacyjny. Nawet jeśli dochodzi do incydentów drogowych w miastach, to bez tylu ofiar śmiertelnych jak w Polsce. Co innego poza miastami. Tam wypadki z ofiarami śmiertelnymi liczonymi w dziesiątki zdarzają się codziennie. Głównie dlatego, że indyjscy kierowcy nie przestrzegają żadnych praw ruchu drogowego. Często wyprzedzają na zakręcie, pod górę lub na ciągłej linii, co sprawia, że dochodzi do czołowych zderzeń pojazdów. I do tego fatalna infrastruktura drogowa. Dziury są zjawiskiem częstym nawet na tzw. autostradach. Piesi też chodzą, jak chcą i gdzie chcą, zwłaszcza na terenach wiejskich i w mniejszych miasteczkach. Tam pasy i sygnalizacja (jeśli są) pełnią funkcję czysto dekoracyjną.

>>> Przeczytaj: Shared Space – gdy pojazdy i ludzie są równi

Indyjskie wzornictwo jest kunsztowne, barwne, w pewnym sensie uznawane za rodzaj prototypu naturalnego, pierwotnego piękna. Czy indyjskie miasta są ładne? Noszą znamiona troski o detal?

Pojęcie piękna jest czymś względnym, bo architektura musi współgrać z jakimś planem urbanistycznym obejmującym: drogi, parki, sklepy itd. Tego planu w indyjskich miastach nie widać, dlatego człowiekowi Zachodu wydają się chaotyczne, przeludnione i brudne.

IMG_0953fot. Jolanta Styrczula

Są oczywiście enklawy zamieszkałe przez średnią i wyższą klasę z pięknymi rezydencjami i ogrodami, ale sąsiadują one z dzielnicami nędzy, w których domy budowane są z czego popadnie i tzw. systemem gospodarczym. Mam tu na myśli te największe metropolie, takie jak: Mumbai, New Delhi, Chennai. Oczywiście można w nich spotkać prawdziwe perełki architektoniczne w stylu neogotyku brytyjskiego, ale to spadek po Brytyjczykach. Indyjskie zaś wysokościowce przypominają te zachodnie. Beton, szkło i stal bez jakiegoś wyraźnego stylu.

Co to jest wspomniany system gospodarczy?

Systemem gospodarczym, czyli samemu, wraz z rodziną i ewentualnie znajomymi. Na polskiej wsi też często jest stosowany.

Hindusi starają się żyć w zgodzie z naturą. Nie jest to chyba jednak takie „w zgodzie z naturą”, o jakim myśli Europejczyk – lepianka zamiast apartamentu, ekobawełna na grzbiecie i własne marchewki hodowane na tarasie…

To dotyczy biedoty, która często nie ma innego wyboru. Nie stać jej bowiem na coś lepszego. I to przede wszystkim w miastach, gdzie mieszkania i ziemia są bardzo drogie.

IMG_0480fot. Jolanta Styrczula

Wiele też zależy od stanu, bo trzeba pamiętać, że w Indiach jest 29 na wpół autonomicznych stanów. Każdy z nich jest inny. Ma własny język, historię, kulturę i własną administrację z dużymi uprawnieniami w zakresie: edukacji, kultury, podatków lokalnych itd. Kerala np. jest stosunkowo zamożna i dlatego domy na keralskiej wsi są murowane, czyste, zadbane. Inaczej jest w biednym Biharze. Tam rzeczywiście lepianki na wsi spotyka się bardzo często, a poziom życia i edukacji jest bardzo niski.

Czy Hindus żyje zgodnie z naturą? To zależy jak się ją rozumie. W Indiach inaczej jak na Zachodzie. Dotyczy to zwłaszcza stosunku do zwierząt. Zasada ahinsy, czyli niestosowania przemocy, jest obecna we wszystkich nurtach hinduistycznej duchowości i przestrzegana.

Prawdziwym problemem Indii jest to, że Hindus nie zna pojęcia przestrzeni publicznej, dlatego to, co publiczne, taktuje jako niczyje, co powoduje, że owe miejsca są często jednym wielkim śmietnikiem, na który – i bogaci, i biedni – wysypują nieczystości.

IMG_0463fot. Jolanta Styrczula

Czy ta „niczyjość” jest wynikiem tego, że nie ma komu zadbać o przestrzeń, czy raczej tego, jacy Hindusi są?

Ona wynika z „bycia Hindusem”, czyli całego światopoglądu, zaszłości historycznych, w tym okupacji brytyjskiej, oraz z faktu, że społeczeństwo obywatelskie dopiero powstaje. Już Mahatma Gandhi wielokrotnie piętnował obojętność swoich rodaków wobec brudu w miejscach publicznych i zaśmiecania ich na potęgę.

Jak rozumiem, segregacja śmieci czy próba ograniczenia zanieczyszczeń to pojęcia dość abstrakcyjne w kontekście Indii?

Raczej tak, ale i to się zmienia. Ruszyły – zakrojone na szeroką skalę – programy oczyszczenia głównych rzek Indii. Zwłaszcza Gangesu. W niektórych miastach wprowadzono zakaz stosowania w handlu plastikowych reklamówek. Władze wielu stanów wprowadziły rygorystyczne normy emisji szkodliwych substancji przez zakłady przemysłowe. Coraz częściej pojazdy publicznej komunikacji miejskiej napędzane są przez LPG, a nie jak dawniej przez olej napędowy czy benzynę.

IMG_0396fot. Jolanta Styrczula

Od kilku miesięcy trwa zainicjowana przez Narendrę Modiego, premiera Indii, ogólnokrajowa kampania Clean India. Rząd planuje także budowę tysięcy publicznych toalet, co zmniejszy zjawisko zanieczyszczania miejsc publicznych. Jednak to powolny i długi proces.

A jak na te działania reagują ludzie? Do dziś pamiętam święte oburzenie mojej prababci, która nie mogła znieść myśli, że zakupy mają jej być dostarczane bez reklamówki, a w torbie papierowej – uważała to za pewnego rodzaju zamach na autonomię.

Różnie. Elity, jak to elity, trochę na pokaz włączyły się w kampanię. Aby jednak zmienić mentalność przeciętnego Hindusa, zwłaszcza na wsi, trzeba wielu pokoleń. Niedawno przed jednym z luksusowych hoteli chciałem wyrzucić niedopałek papierosa. Długo szukałem kosza i nie znalazłem. Zapytałem więc w recepcji, gdzie mogę to zrobić. Pokazano mi hotelowy podjazd, dodając: „This is India”.

Jacy są Hindusi w codziennych kontaktach?

Serdeczni i życzliwi, aczkolwiek Europejczyk powinien znać i szanować odmienności kulturowe, zwłaszcza jeśli przebywa w Indiach. Z tym wielu Polaków ma problemy. To już zresztą temat na odrębny wywiad, bo każdy z 29 stanów jest inny.

 

 

Antoni Styrczula – dziennikarz, PR-owiec, doradca, podróżnik. Piastował m.in funkcję zastępcy redaktora naczelnego miesięcznika „Życie Chrześcijańskie w Polsce”, pracował w Radiu Solidarność, w Radiu Wolna Europa. Zajmował stanowisko dyrektora Informacyjnej Agencji Radiowej. W 1996 Aleksander Kwaśniewski powierzył mu funkcję swojego rzecznika prasowego. Zawodowo związany obecnie z public relations – prowadzi firmę doradczą Antoni Styrczula Doradztwo PR. W wolnych chwilach podróżuje, a refleksjami dzieli się na swoim blogu. 

O podróżach Antoniego Styrczuli można poczytać na blogu Blogas24.pl

Zdjęcia: arch. prywatne, foto Jolanta Styrczula

 

Niniejszy materiał został opublikowany dzięki dofinansowaniu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada wyłącznie Collegium Mazovia.

WARTO WIEDZIEĆ

report_img01

źródło: www.samsung.com

wheel of prosperity

źródło: State of the World's Cities Report 2012/2013